poniedziałek, 21 listopada 2016

Pamiętnik Catheriny - Część Pierwsza

Hej!
Wiem, że dawno mnie tu nie było, ale przyznam, że nie miałam pomysłu na ciąg dalszy. Jednak sadziłam też, że wszyscy zapomnieli o tym opowiadaniu. Ostatnio ktoś pytał o mój blog na Katalogu Granger i naprałam nowych sił, by jednak powrócić. Jednak natłok zajęć spowodował, że nie mam czasu na nowy rozdział. Zamiast tego napisałam coś, co kiedyś obiecałam. Pamiętnik Catheriny, gdzie będą wspomnienia, przemyślenia i wszystko by lepiej ją poznać. Może to mało, ale już coś ;)
Jeden taki wpis ma 300-900 słów, i wcześniej pojawiają się na moim koncie na ao3 >TU<Na blogu będą one wstawiane po trzy wpisy, mam nadzieję, że znajdzie się ktoś chętny ;)
Pozdrawiam,
Croy

Uciekać
           Byłam przyzwyczajona do uciekania z domu. Nie pamiętam dokładnie kiedy to się zaczęło, wiem jedynie, że sytuacja w rodzinie zastępczej zawsze nie była dla mnie zbyt ciekawa. Już jako dziecko wymykałam się do pobliskiego parku, placu zabaw czy lasu. Teraz wiem, że to ostatnie było niebezpieczne, ale w tamtej chwili chciałam jedynie uciec od czegoś co było dla mnie zagrożeniem. Chyba nie wiedziałam, że mogę się wpakować w coś jeszcze gorszego.
          Wtedy spotkałam jego. Dziś nie wiem czy mogę nazywać to szczęściem czy strasznym pechem, jednak odmienił moje życie. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie on. Zapewne skończyłabym jak większość dzieciaków bez rodziców, choć może moja sytuacja teraz nie jest lepsza. Jednak poznałam swoje przeznaczenie wcześniej niż w jedenaste urodziny. Mogłam zdecydować co chcę robić, mogłam zmieniać losy innych, aż w końcu teraz decyduję o tak wielu rzeczach, że nie wyobrażam sobie czegoś innego. To moje życie, nie jest idealne, nie jest nawet dobre, ale robię coś dla większego dobra. Brzmi banalnie, ale mam cel. A ja się nie poddaje.
          Jednak spotkałam także ją. Było to nieco później, było to lepsze spotkanie, niosące dla mnie same plusy. Nie była młodą kobietą, miała już swoje lata i była samotna. Bezdzietna, bez rodziny, ze smutkiem w oczach co przypominało mi mnie, gdy spoglądałam w lustro. Byłam mała, ale pojmowałam więcej niż niejeden dorosły, chyba mogłam zawdzięczać to Arthurowi i dość ciężkim przejściom z rodziną zastępczą. Ale rozumiałam ją, a ona mnie. I dopełniłyśmy się nawzajem, dając z siebie tyle, ile byłyśmy w stanie.
          W tamtej chwili zostawiłam za sobą całą przeszłość, bo ona dała mi przyszłość. Była dla mnie przyjaciółką, nie matką. Nie potrzebowałam rodzica, nie wtedy i nie nigdy. Zbyt wiele krzywd spotkało mnie ze strony opiekunów, by wierzyć w coś, co było tylko pustymi słowami. Arthur był moim nauczycielem, mentorem, Mary stała się moja przyjaciółką. Obie te znajomości były efektem ucieczek i choć zawsze mogę mieć mieszane uczucia, czy było to dla mnie dobre, czy nie, będę wdzięczna, że poznałam tych ludzi.
          Trudno to sobie wyobrazić teraz, gdy normą jest dla mnie spotkanie z Voldemortem czy kłamanie w żywe oczy swoim przyjaciołom. Ale przy nich mogłam być w dużej mierze sobą, są jedynymi osobami, przy których odważyłam się pokazać część siebie, tą prawdziwą. Co prawda jest także Draco, Felix, Blaise... jednak oni znają Hermioną, nie Amber, którą byłam przez ponad dziesięć lat mojego życia. Czasem gubię się w swoich kłamstwach, w tej sieci, gdzie jedno przeplata się z kolejnymi tworząc całe moje życie. I wiem, że największym kłamstwem w tym wszystkim jestem ja sama...
          Nie wiem czy jest sens oszukiwać samą siebie i obiecywać, że gdy to się skończy będę mogła odrzucić maskę Hermiony Granger i powrócić do tego co było kiedyś. Bo jestem Catheriną, po części nadal mam w sobie coś z Amber. Jednak wiem, że nie dożyję tego czasu, to brzmi zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe. Więc nadal chwilami uciekam, do swojego mieszkania, do spokoju, gdzie nie ma problemów. Zawsze byłam w tym dobra, zobaczymy jak długo...


Zemsta
          Patrząc na to, czego zostałam nauczona na przestrzeni tych lat, wiem jedno: „Zemsta” jest czymś, co każdy odbiera inaczej, choć po części przyswaja sobie punkt widzenia osoby, która go wychowuje. Teraz zrozumiałam na czym polega mój problem. Nie mam żadnej własnej zemsty, walczę w wojnach innych osób, nigdy we własnych. Bo gdy patrzę na swoich wrogów, są oni tak mali w porównaniu z głównymi celami w moim życiu... A przecież choć raz w życiu powinnam zrobić coś z myślą o sobie.
          W życiu przede wszystkim kierunek wyznaczył mi Arthur. Zemsta na Voldemorcie za wszystkie krzywdy, których doświadczył. Lata fałszywej służby, zniweczenie szans na prawdziwą rodzinę, tylko po to, by trwać przy swej przykrywce. To było niedorzeczne, ale rozumiałam go, chciałam za to walczyć. Moje krzywdy zawsze wydawały się przy tym niczym. Problemy w szkole? Błahostka. Kłopoty uczuciowe? Inni mieli gorzej. Aż w końcu udało mi się ustać w tym samym miejscu co Arthur kiedyś, po jego prawicy. Zaufanie było czymś dobrym, choć przyszło mi zapłacić za to sporą cenę.
          Będąc teraz tutaj, zastanawiam się, czy nie jestem hipokrytką. To Voldemort sprawił, że się urodziłam, to on dał mi szanse na ucieczkę z piekła, to dzięki niemu jestem tym, kim jestem. Wiem, że zniszczył wiele żyć, moje po części też, ale gdyby nie pierwsza wojna, którą rozpętał, moi rodzice nie spotkaliby się. W moich żyłach płynęła jednak zemsta, tak mówiona wśród Śmierciożerców. Byłam katem Voldemorta, spełniałam jego rozkazy, zabijając niewiernych. A doskonale wiedziałam, ze to ja powinnam być ofiarą.
         Anioł Śmierci. Anioł Zemsty. Nigdy nim nie byłam w stosunku do własnych spraw. Wybaczyłam rodzicom porzucenie mnie. Wybaczyłam wszelkie krzywdy ludziom, którzy na to nie zasługiwali i ruszyłam dalej. Ale to ja, nie świat. A póki Voldemort żył, ktoś będzie pragnął zemsty, Teraz wiem, że osiągnie ją dzięki mnie lub na mnie...


Nigdy więcej
          Czasem zastanawiam się, czy wszystko co zrobiłam na pewno było dobre. Nie do końca pamiętam jak decydowałam, zanim poznałam Arthura. Byłam zaledwie dzieckiem, moim jedynym priorytetem w życiu było przeżycie. Dopiero potem nabrałam innych, które pozostały mi do dziś. A najważniejszą jest ochrona przyjaciół i najbliższych osób. Może nie miałam ich wielu, ale nie raz narażałam swoją misję czy przykrywkę dla ich dobra.
         Nie mogłam pozwolić by którykolwiek z nich zginął. Dlatego wydałam Malfoyów oraz Snape'a. Po części umocniło to mój status, ochroniło ich, a także zapewniło nowe życie. Nigdy więcej mieli już nie cierpieć, zwłaszcza, gdy już uda mi się pokonać Voldemorta. To była ich szansa, której mogli nie doczekać, gdyby dłużej trwali przy Lordzie. Dostali szansę, a ja pilnowałam by doczekali czasu pokoju, by mogli ja wykorzystać.
          Choć jedynie mała część mnie była Hermioną Granger, ale mimo to nie potrafiłam zostawić jej przyjaciół. Byli też moją odpowiedzialnością, to ja zapewniałam im bezpieczeństwo i nawet, gdyby na przyjęciu zaręczynowym to oni byli w niebezpieczeństwie, tez bym zareagowała. Nikt nie zasługiwał na tortury Voldemorta. W końcu przechodziłam je już nie raz i nie skazałabym nikogo na coś podobnego.
          Byłam teraz dorosła, odpowiadałam za wiele żyć, nawet więcej niż niektórzy myśleli. Bo zabijanie nie było łatwe, nie gdy ciągle miało się opory w podniesieniu różdżki. Od lat chroniłam ludzi, już nigdy więcej Voldemort nie miał mieć pełnej władzy, póki byłam obok by go osłabiać. I choć Zakon nie miał o mnie pojęcia, to byłam ich największą szansą na wygraną. Bo byłam w stanie poświęcić własne życie w zamian za wolność tych ludzi. Nigdy więcej krew nie miała być przelana w tak bezsensownej wojnie, dzieci nie powinny ginąć, nie powinny tracić rodziców i nie znać prawdy o sobie. Byłam jednym z tych dzieci i wiedziałam, co muszę zrobić. Takie było moje przeznaczenie.

Obserwatorzy