Hej!
Wiem, że dawno mnie tu nie było, ale przyznam, że nie miałam pomysłu na ciąg dalszy. Jednak sadziłam też, że wszyscy zapomnieli o tym opowiadaniu. Ostatnio ktoś pytał o mój blog na Katalogu Granger i naprałam nowych sił, by jednak powrócić. Jednak natłok zajęć spowodował, że nie mam czasu na nowy rozdział. Zamiast tego napisałam coś, co kiedyś obiecałam. Pamiętnik Catheriny, gdzie będą wspomnienia, przemyślenia i wszystko by lepiej ją poznać. Może to mało, ale już coś ;)
Jeden taki wpis ma 300-900 słów, i wcześniej pojawiają się na moim koncie na ao3 >TU<Na blogu będą one wstawiane po trzy wpisy, mam nadzieję, że znajdzie się ktoś chętny ;)
Pozdrawiam,
Croy
Uciekać
Byłam
przyzwyczajona do uciekania z domu. Nie pamiętam dokładnie kiedy to
się zaczęło, wiem jedynie, że sytuacja w rodzinie zastępczej
zawsze nie była dla mnie zbyt ciekawa. Już jako dziecko wymykałam
się do pobliskiego parku, placu zabaw czy lasu. Teraz wiem, że to
ostatnie było niebezpieczne, ale w tamtej chwili chciałam jedynie
uciec od czegoś co było dla mnie zagrożeniem. Chyba nie
wiedziałam, że mogę się wpakować w coś jeszcze gorszego.
Wtedy
spotkałam jego. Dziś nie wiem czy mogę nazywać to szczęściem
czy strasznym pechem, jednak odmienił moje życie. Nie byłoby mnie
tutaj, gdyby nie on. Zapewne skończyłabym jak większość
dzieciaków bez rodziców, choć może moja sytuacja teraz nie jest
lepsza. Jednak poznałam swoje przeznaczenie wcześniej niż w
jedenaste urodziny. Mogłam zdecydować co chcę robić, mogłam
zmieniać losy innych, aż w końcu teraz decyduję o tak wielu
rzeczach, że nie wyobrażam sobie czegoś innego. To moje życie,
nie jest idealne, nie jest nawet dobre, ale robię coś dla większego
dobra. Brzmi banalnie, ale mam cel. A ja się nie poddaje.
Jednak
spotkałam także ją. Było to nieco później, było to lepsze
spotkanie, niosące dla mnie same plusy. Nie była młodą kobietą,
miała już swoje lata i była samotna. Bezdzietna, bez rodziny, ze
smutkiem w oczach co przypominało mi mnie, gdy spoglądałam w
lustro. Byłam mała, ale pojmowałam więcej niż niejeden dorosły,
chyba mogłam zawdzięczać to Arthurowi i dość ciężkim
przejściom z rodziną zastępczą. Ale rozumiałam ją, a ona mnie.
I dopełniłyśmy się nawzajem, dając z siebie tyle, ile byłyśmy
w stanie.
W
tamtej chwili zostawiłam za sobą całą przeszłość, bo ona dała
mi przyszłość. Była dla mnie przyjaciółką, nie matką. Nie
potrzebowałam rodzica, nie wtedy i nie nigdy. Zbyt wiele krzywd
spotkało mnie ze strony opiekunów, by wierzyć w coś, co było
tylko pustymi słowami. Arthur był moim nauczycielem, mentorem, Mary
stała się moja przyjaciółką. Obie te znajomości były efektem
ucieczek i choć zawsze mogę mieć mieszane uczucia, czy było to
dla mnie dobre, czy nie, będę wdzięczna, że poznałam tych ludzi.
Trudno
to sobie wyobrazić teraz, gdy normą jest dla mnie spotkanie z
Voldemortem czy kłamanie w żywe oczy swoim przyjaciołom. Ale przy
nich mogłam być w dużej mierze sobą, są jedynymi osobami, przy
których odważyłam się pokazać część siebie, tą prawdziwą.
Co prawda jest także Draco, Felix, Blaise... jednak oni znają
Hermioną, nie Amber, którą byłam przez ponad dziesięć lat
mojego życia. Czasem gubię się w swoich kłamstwach, w tej sieci,
gdzie jedno przeplata się z kolejnymi tworząc całe moje życie. I
wiem, że największym kłamstwem w tym wszystkim jestem ja sama...
Nie
wiem czy jest sens oszukiwać samą siebie i obiecywać, że gdy to
się skończy będę mogła odrzucić maskę Hermiony Granger i
powrócić do tego co było kiedyś. Bo jestem Catheriną, po części
nadal mam w sobie coś z Amber. Jednak wiem, że nie dożyję tego
czasu, to brzmi zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe. Więc nadal
chwilami uciekam, do swojego mieszkania, do spokoju, gdzie nie ma
problemów. Zawsze byłam w tym dobra, zobaczymy jak długo...
Zemsta
Patrząc
na to, czego zostałam nauczona na przestrzeni tych lat, wiem jedno:
„Zemsta” jest czymś, co każdy odbiera inaczej, choć po części
przyswaja sobie punkt widzenia osoby, która go wychowuje. Teraz
zrozumiałam na czym polega mój problem. Nie mam żadnej własnej
zemsty, walczę w wojnach innych osób, nigdy we własnych. Bo gdy
patrzę na swoich wrogów, są oni tak mali w porównaniu z głównymi
celami w moim życiu... A przecież choć raz w życiu powinnam
zrobić coś z myślą o sobie.
W
życiu przede wszystkim kierunek wyznaczył mi Arthur. Zemsta na
Voldemorcie za wszystkie krzywdy, których doświadczył. Lata
fałszywej służby, zniweczenie szans na prawdziwą rodzinę, tylko
po to, by trwać przy swej przykrywce. To było niedorzeczne, ale
rozumiałam go, chciałam za to walczyć. Moje krzywdy zawsze
wydawały się przy tym niczym. Problemy w szkole? Błahostka.
Kłopoty uczuciowe? Inni mieli gorzej. Aż w końcu udało mi się
ustać w tym samym miejscu co Arthur kiedyś, po jego prawicy.
Zaufanie było czymś dobrym, choć przyszło mi zapłacić za to
sporą cenę.
Będąc
teraz tutaj, zastanawiam się, czy nie jestem hipokrytką. To
Voldemort sprawił, że się urodziłam, to on dał mi szanse na
ucieczkę z piekła, to dzięki niemu jestem tym, kim jestem. Wiem,
że zniszczył wiele żyć, moje po części też, ale gdyby nie
pierwsza wojna, którą rozpętał, moi rodzice nie spotkaliby się.
W moich żyłach płynęła jednak zemsta, tak mówiona wśród
Śmierciożerców. Byłam katem Voldemorta, spełniałam jego
rozkazy, zabijając niewiernych. A doskonale wiedziałam, ze to ja
powinnam być ofiarą.
Anioł
Śmierci. Anioł Zemsty. Nigdy nim nie byłam w stosunku do własnych
spraw. Wybaczyłam rodzicom porzucenie mnie. Wybaczyłam wszelkie
krzywdy ludziom, którzy na to nie zasługiwali i ruszyłam dalej.
Ale to ja, nie świat. A póki Voldemort żył, ktoś będzie pragnął
zemsty, Teraz wiem, że osiągnie ją dzięki mnie lub na mnie...
Nigdy więcej
Czasem
zastanawiam się, czy wszystko co zrobiłam na pewno było dobre. Nie
do końca pamiętam jak decydowałam, zanim poznałam Arthura. Byłam
zaledwie dzieckiem, moim jedynym priorytetem w życiu było
przeżycie. Dopiero potem nabrałam innych, które pozostały mi do
dziś. A najważniejszą jest ochrona przyjaciół i najbliższych
osób. Może nie miałam ich wielu, ale nie raz narażałam swoją
misję czy przykrywkę dla ich dobra.
Nie
mogłam pozwolić by którykolwiek z nich zginął. Dlatego wydałam
Malfoyów oraz Snape'a. Po części umocniło to mój status,
ochroniło ich, a także zapewniło nowe życie. Nigdy więcej mieli
już nie cierpieć, zwłaszcza, gdy już uda mi się pokonać
Voldemorta. To była ich szansa, której mogli nie doczekać, gdyby
dłużej trwali przy Lordzie. Dostali szansę, a ja pilnowałam by
doczekali czasu pokoju, by mogli ja wykorzystać.
Choć
jedynie mała część mnie była Hermioną Granger, ale mimo to nie
potrafiłam zostawić jej przyjaciół. Byli też
moją odpowiedzialnością, to ja zapewniałam im bezpieczeństwo i
nawet, gdyby na przyjęciu zaręczynowym to oni byli w
niebezpieczeństwie, tez bym zareagowała. Nikt nie zasługiwał na
tortury Voldemorta. W końcu przechodziłam je już nie raz i nie
skazałabym nikogo na coś podobnego.
Byłam
teraz dorosła, odpowiadałam za wiele żyć, nawet więcej niż
niektórzy myśleli. Bo zabijanie nie było łatwe, nie gdy ciągle
miało się opory w podniesieniu różdżki. Od lat chroniłam ludzi,
już nigdy więcej Voldemort nie miał mieć pełnej władzy, póki
byłam obok by go osłabiać. I choć Zakon nie miał o mnie pojęcia,
to byłam ich największą szansą na wygraną. Bo byłam w stanie
poświęcić własne życie w zamian za wolność tych ludzi. Nigdy
więcej krew nie miała być przelana w tak bezsensownej wojnie,
dzieci nie powinny ginąć, nie powinny tracić rodziców i nie znać
prawdy o sobie. Byłam jednym z tych dzieci i wiedziałam, co muszę
zrobić. Takie było moje przeznaczenie.